Bronowski też łyknął porządnie, bo, prawdę mówiąc, winko było paradne. Aby jednak oddalić pokusę, kazałem chłopu ruszać sobie do miasta, co też on, ale jakoś leniwo uczynił. On zdrajca rachował na to, że czaty zabiorą mu wino, i że się popiją. Ale dzięki Bogu, bez potrzeby koniecznej, jaka się czasem zdarzy w wojnie, nigdy nie dozwoliłem moim żołnierzom podwładnym nikogo krzywdzić. Nic też więc z jego zdrady nie było.
Po odejściu chłopa, wróciliśmy na stanowisko, słuchałem pilnie uchem natężonem nieprzyjaciela. Znowu słyszę jakiś szmer i szczęk. Schodzę na sam spód góry, wytrzeszczam oczy dokoła, i odsuwając ogromne liście figowych drzew, co je morskiemi zowią, spostrzegam w ciemności chmurę ciarachów, jakby jakie pole makówek. Bez na mysłu palnąłem ze sztucera i dalej cofam się. Oni też zaczęli za mną strzelać, ale kule świstały nad głową moją, a jam zdrowo uszedł na górę.
Nasi już stali w pogotowiu, dali ognia w powietrze na przestrach.
Nikt nas atoli nie atakował. Wkrótce usłyszeliśmy zgiełk w mieście. Hiszpanie z przeciwnej strony tam wpadli i najpierw zajęli dom proboszcza. Komendant, który u niego miał kwaterę, ledwie z życiem uciekł zapomocą księdza, a jego ordynansa w kawałki rozsiekali. Tymczasem nasi, po kwaterach leżący, zaczęli się zbierać na rynku. Słychać już było straszliwe wrzaski i głośne strzelanie. Ja patrzę ku bramie, a tu pędzi komendant z gołą głową na otwarte pole. Gdy przybył do nas, nie mieliśmy nawet czasu zapytać o rozkazy, bo w tej samej chwili mnóstwo Hiszpanów ujrzeliśmy za sobą. Palnęli do nas, ale tak blisko, że już me kule, co poszły górą, ale sam płomień
nas uderzył. Powalony na ziemię, stoczyłem się na sam spód góry; macam się wszędzie, ale widzę, że mi się nic złegonie stało. Myślę, co teraz począć? Aż oto słyszę w pobliżu jakieś francuskie narzekanie: „O mon Dieu, mon Dieu!“ Idę za głosem iznajduję potłuczonego komendanta w krzaku siedzącego i tak wyrzekającego. Wzięła mnie ochota pomścić się krzywd naszych,bo to on brał pieniądze na mięso dla nas, a dawał nam niemiły sztokfisz. Jużem podniósł rękę, ale mnie Bóg natchnął Duchem świętym i pomyślałem sobie w tej samej chwili: Człowiecze, cóż ci z tego przyjdzie? Ty sam możesz lada chwila zginąć, jakże więc staniesz na strasznym sądzie Boga?
Uderzyłem Się w piersi, splunąłem na pokusę, i ciężko westnąwszy, podziękowałem Panu Bogu natychmiast, że mi nie dopuścił popełnić tej zbrodni. Zbliżyłem się do komendanta, i udając, żem go nie poznał, pytam po hiszpańsku! — Kto tu? A on mi odpowiada po francusku, widząc na mnie mundur francuski: — Jestem Francuzem, komendantem.
Podniosłem go więc i mówię: — Panie komendancie źle z nami? — Żeby się tylko do miasta dostać, odpowiada mi.
Wziąłem go za rękę i tak obaj dążyliśmy do miasta. W bramie
ledwieśmy się przedarli, taki był natłok wchodzących i wychodzących. Nasi z górnych placówek już tam byli pospieszyli, za nimi zaś ze wszystkich stron cisnęli się Hiszpanie. Wśród ciemnej nocy walka wrzała na rynku zacięta. My teraz razem na rynku zebrani broniliśmy się jak lwy. Komendant stracił głowę zupełnie. Sami więc, bijąc się do upadłego, komenderowaliśmy sobą, cofając się ku bramie, ażeśmy szczęśliwie, odstrzeliwając się ciągle, wydostali się za miasto.
Tymczasem Hiszpanie, z których jedni byli już w mieście, inni z gór biegli i strzelali myśląc, że mi na rynku, bili się sami z sobą wśród nocy aż miło, a my się serdecznie śmiali. Gdy świtać zaczęło, jużeśmy byli uszli z milę na powrót ku Tawernie. Hiszpanie poznali także wnet, że się sami z sobą pobili i zaczęli nas ścigać, ale dognali nas wtenczas, gdyśmy już byli pewni, bo blisko swoich.
____
Jakub Daleki, Wspomnienia mojego ocja z wojen Napoleońskich, Nowe Miasto, Drwęca, 1928