Na podstwie książki Walerego Przyborowskiego, Polacy w Hiszpanii (1808-1812), Warszawa, 1888
Bitwa pod Cullar 1810

Na podstwie książki Walerego Przyborowskiego, Polacy w Hiszpanii (1808-1812), Warszawa, 1888
W początkach listopada, na południo-zachodzie Hiszpanii, w okolicach Murcyi i Almeryi, ukazał się jenerał hiszpański Blake. Przeciw niemu wyruszył jenerał Milheaud, prowadząc ze sobą sześć kompanij woltyżerów 9-go pułku piechoty polskiej, pułk lansyerów polskich i parę pułków kawaleryi francuskiej. Na wieść o zbliżającym się korpusie franko-polskim , Blake zajął w pobliżu Cullar nad rzeką Almanzor, bardzo silną pozycyą i tam oczekiwał Francuzów, pewny, że nie ośmielą go się tu atakować, zwłaszcza, że przystęp był tylko od czoła. Ale zapomniał, że w kor pusie Milheauda są Polacy...
Milheaud, gdy stanął d. 4 listopada 1810 r. wobec nieprzyjaciela, zawahał się. Zwołał radę wojenną, na którą wezwano także pułkownika Konopkę, który właśnie na parę dni przedtem wrócił z Francyi do pułku i gorzał chęcią od znaczenia się i zatarcia smutnego dnia Juvenes... Rada wojenna, policznych debatach uznała pozycyą nieprzyjacielską nie do zdobycia i decydo wano się już na niezaszczytny odwrót, gdy Konopka zawołał:
— Pozwólcie mi, panowie, uderzyć z pułkiem lansyerów w sam środek nieprzyjaciela, a za godzinę będzie po bitwie.
Milheaud zgadza się na to.
Konopka dosiada konia, przypada przed front swych zuchów i ko menderuje : — Flankierowie naprzód! Pułk do ataku szwadronami od prawego, marsz ! marsz ! Plutonem pierwszym bankierskim, dowodził znany nam pamiętnikarz Wojciechowski.
Śmiało wysunął się naprzód i dostał się pod ogień artyleryi angielskiej. Powitany kartaczam i, wytrzymał dzielnie ten deszcz żelaza, ruszył z kopyta i wpadł na bateryą kłójąc i rąbiąc dokoła. Za nim gnały już szwadrony polskie a wiatr tylko i kule całowały ich trójbarwiste chorągiewki. Zuchwały ten atak, wymierzony na sam środek linii nieprzyjacielskiej, poprowadzony dzielnie, śmiało i szybko, powiódł się w zupełności. Wojska hiszpańsko-angielskie rozcięte zostały na dwoje, a w lukę tę wszyli się lansyerowie i roztrącali wszystko dokoła. Jenerał Miłheaud ze swej strony nie zaniedbał poprzeć lansyerów. Pchnął wszystkie siły, jakie miał za nimi. Polecieli więc dragoni francuscy, artylerya cwałem ruszyła zatrzymując się tylko na chwilę, by dawać ognia, biegiem z pochylonemi bagnetami pognali woltyżerowie polscy. Ten atak ogólny, szalony, niosący w swem łonie niepowstrzymany poryw, przeraził Anglików. Bronili się słabo i chwiejnie; wkońcu wszystko w popłochu rzuciło się do ucieczki. Konopka dotrzymał słowa...
Noc nie dozwoliła pościgu. Nasz dzielny pułk
ułanów po bitwie bohaterskiej, improwizowanej, że tak powiemy, bitwie wygranej lancą polską, stanął na krótki, jak zawsze, odpoczynek w Cullar, 0 milę od pobojowiska. Niechże tu ułani ocierają sobie dobrze zroszone potem czoła, a my pój
dziemy oglądać inne pobojowiska, inne zwycięstwa 1 inne bohaterstwa.
W początkach listopada, na południo-zachodzie Hiszpanii, w okolicach Murcyi i Almeryi, ukazał się jenerał hiszpański Blake. Przeciw niemu wyruszył jenerał Milheaud, prowadząc ze sobą sześć kompanij woltyżerów 9-go pułku piechoty polskiej, pułk lansyerów polskich i parę pułków kawaleryi francuskiej. Na wieść o zbliżającym się korpusie franko-polskim , Blake zajął w pobliżu Cullar nad rzeką Almanzor, bardzo silną pozycyą i tam oczekiwał Francuzów, pewny, że nie ośmielą go się tu atakować, zwłaszcza, że przystęp był tylko od czoła. Ale zapomniał, że w kor pusie Milheauda są Polacy...
Milheaud, gdy stanął d. 4 listopada 1810 r. wobec nieprzyjaciela, zawahał się. Zwołał radę wojenną, na którą wezwano także pułkownika Konopkę, który właśnie na parę dni przedtem wrócił z Francyi do pułku i gorzał chęcią od znaczenia się i zatarcia smutnego dnia Juvenes... Rada wojenna, policznych debatach uznała pozycyą nieprzyjacielską nie do zdobycia i decydo wano się już na niezaszczytny odwrót, gdy Konopka zawołał:
— Pozwólcie mi, panowie, uderzyć z pułkiem lansyerów w sam środek nieprzyjaciela, a za godzinę będzie po bitwie.
Milheaud zgadza się na to.
Konopka dosiada konia, przypada przed front swych zuchów i ko menderuje : — Flankierowie naprzód! Pułk do ataku szwadronami od prawego, marsz ! marsz ! Plutonem pierwszym bankierskim, dowodził znany nam pamiętnikarz Wojciechowski.
Śmiało wysunął się naprzód i dostał się pod ogień artyleryi angielskiej. Powitany kartaczam i, wytrzymał dzielnie ten deszcz żelaza, ruszył z kopyta i wpadł na bateryą kłójąc i rąbiąc dokoła. Za nim gnały już szwadrony polskie a wiatr tylko i kule całowały ich trójbarwiste chorągiewki. Zuchwały ten atak, wymierzony na sam środek linii nieprzyjacielskiej, poprowadzony dzielnie, śmiało i szybko, powiódł się w zupełności. Wojska hiszpańsko-angielskie rozcięte zostały na dwoje, a w lukę tę wszyli się lansyerowie i roztrącali wszystko dokoła. Jenerał Miłheaud ze swej strony nie zaniedbał poprzeć lansyerów. Pchnął wszystkie siły, jakie miał za nimi. Polecieli więc dragoni francuscy, artylerya cwałem ruszyła zatrzymując się tylko na chwilę, by dawać ognia, biegiem z pochylonemi bagnetami pognali woltyżerowie polscy. Ten atak ogólny, szalony, niosący w swem łonie niepowstrzymany poryw, przeraził Anglików. Bronili się słabo i chwiejnie; wkońcu wszystko w popłochu rzuciło się do ucieczki. Konopka dotrzymał słowa...
Noc nie dozwoliła pościgu. Nasz dzielny pułk
ułanów po bitwie bohaterskiej, improwizowanej, że tak powiemy, bitwie wygranej lancą polską, stanął na krótki, jak zawsze, odpoczynek w Cullar, 0 milę od pobojowiska. Niechże tu ułani ocierają sobie dobrze zroszone potem czoła, a my pój
dziemy oglądać inne pobojowiska, inne zwycięstwa 1 inne bohaterstwa.