Marszruta piechoty do Hiszpanii 1807

Na podstwie książek: 

Walerego Przyborowskiego, Polacy w Hiszpanii (1808-1812), Warszawa, 1888. oraz Bronisława Gębarzewskiego, Wojsko Polskie : Księstwo Warszawskie 1807-1814, Warszawa, 1905. 

Dnia 17 kwietnia pisał Cesarz do marszałka Davout:

"...Pan pojmujesz, że przyjmując Polaków do mojej służby, mam na widoku korzyść Polski. We Francyi mam żołnierzy, ilu mi się tylko podoba. Zgodziłem się nawet, że w umowie, która była za­ warta w tym przedmiocie, zamieszczono zastrzeżenie, że Polacy nie będą wsadzeni na okręty dla służby morskiej lub kolonialnej. Napisz Pan do p. Bourgoing, aby przyspieszył wymarsz tych wojsk i aby nie wysyłano kompanii, mających mniej niż 140 ludzi w komplecie. Nie pragnę tłumu oficerów, lecz korpu­sów, którymi mógłbym się posługiwać."

   Dnia 10 maja 1808 w dniu zawarcia konwencyi Bajońskiej, na mocy której sumy popruskie odstąpione zostały królowi saskiemu, ci sami komisarze zawarli drugą konwencyę, przez którą korpus ośmiotysięczny polski miał przejść na żołd francuski, opuścić kraj i służyć polityce francuskiej.

    Książę Poniatowski proponował marszałkowi Davout, aby korpus ten był wybrany ze wszystkich pułków, a dowództwo dane oficerom nadliczbowym, lecz marszałek nie zgodził się na to, wybrał korpusy już sformowane, mianowicie pułki 4,7 i 9, to jest po jednym z każdej z trzech legii, i dowodzone przez pułkowników, którzy, według słów Davouta «noszą nazwiska znakomite, cieszą się wielkiem poważaniem ze względu na swe majątki i przymioty i którzy nie służyli w le­giach. Marszałek uważał, iż przez taki wybór najlepiej spełni życzenia cesarskie.

Pułk 7-my na rewii, odbytej przez marszałka Davout pod Kaliszem d. 29 lipca 1808, liczył głów 2 465.

pułk 9-ty na rewii pod Łowiczem d. 2 sierpnia liczył 2.351

pułk 4-ty w Warszawie d. 7 sierpnia 2 894 głów.

W dniu 14 sierpnia 1808 batalion 1-szy pułku 9-go przeszedł granicę. Batalion 2-gi pułku 9-go maszerował w odstępie dwóch marszów za pierwszym, następnie pułk 7-my i 4-ty w tym samym porządku. Kompania saperów maszerowała z pułkiem 9-tym, a kompania artyleryi z pułkiem 7-ym.

Przyznać muszę, że Saksonija jest jedną z najpiękniejszych prowincyj Niemiec. Cywilizacya, rolnictwo, nauki, rękodzielnie, fabryki, zakłady górnicze kwitną tu w najwyższym stopniu. Prosty człowiek w tym kraju łagodnością obyczajów i powszechnym  wykształceniem odznacza się od innych mieszkańców Niemiec.

 

Żaden kraj w północnej Europie nie był tak przez nieprzyjacielskie wojska nawiedzany, jak Saksonija. Czyż nie tu prowadzone były: wojna 80cio-letnia, wojny Karola XII, wojna 7mio-letnia, wojny z Napoleonem od 1806 do 1816 roku. Przypisać to głównie należy niekorzystnemu położeniu tego kraju.

Przyznać potrzeba, że w ostatnich czasach najwięiiej Saksonija ucierpiała. Ileż to tysięcy wmjska różnój narodowości przechodziło przez ten kraj i długi czas w nim przebywało. Ci poczciwi, dobroduszni i gościnni mieszkańcy przyjmowali te wojska z całą serdecznością, dając-każdemu opiekę i schronienie bez różnicy narodowości; na gościnność taką tylko Saksończyk zdobyć się może, ponieważ to leży w jego charakterze i zamożności.

Często pół kompanji: oficerowie, podoficerowie i żołnierze byliśmy rozkwaterowani u jednego chłopa; każdy z nas od najniższych do najwyższych był zarówno gościnnie przez tych dobrych ludzi przyjętym.

aż do Torgau, gdzieśmy pierwszy dzień wypoczynku mieli. Kiedyśmy przeszli Elbę, dano mi polecenie zająć się kwaterami dla naszej kompanji. Stamtąd wyruszyliśmy dalej, kierując się na Lipsk.

pamietniki z wojny hiszpanskiej

Nie zdarza się nawet, aby Saksończyk swego przyjaciela, a choćby nieprzyjaciela zdradził lub w czymkolwiek szkodził.

Ojciec opowiada synowi o wojnach i żołnierzach, których za swych czasów przyjmował i ugościł, dając mu zarazem rady, jak się z nimi obchodzić powinien. Zaledwie syn dorósł, wybuchła znowu wojna, naszły znów na fealtsoniję nowe narody, ale Syn wstępując w ślady ojca, zawsze był względem nich gościnnym.

Nasi kołnierze wiedzieli dobrze , gdzie się Saksonija kończy, takiej gościnności nigdzie indziej nie mogliśmy spodziewać się; to też rozstawaliśmy się przejęci wdzięcznością dla tego poczciwego ludu.

Podczas marszu przez Francję żołnierze nasi bardzo często z utęsknieniem wspominali gościnność Saksończyków, gdyż każdy miał dzienny żołd 10 sous, które mu miały na wszystko wystarczyć.

W miastach tych i ich okolicach wiele było osobliwości do widzenia, skorzystaliśmy też z tego i zwiedzili Wartburg pod Eisenach. Komuż nie jest ono znane z historyi, któż nie wie jakich jeńców ukrywało przed nieprzyjaciółmi? Jest tu liczny zbiór rynsztunków z niemieckich dawnych czasów rycerskich. Widok z Wartburga na miasto Eisenach i jego okolice jest prześliczny.

pamietniki z wojny hiszpanskiej

Bardzo nas ubawiły te Hanauskie przekupki, stare baby i młode nieumiejące ani słowa po polsku ; tymczasem żołnierze chcący kupować znowu ich zrozumieć nie mogli, gdyż takowe tylko po niemiecku mówiły. 

Stąd mieliśmy odpłynąć, aby drogę do Moguncyi (Mainz) przez Frankfurt nad Menem odbyć wodą a nie lądem. Stało się to na żądanie miasta Frankfurtu, które miało na uwadze, żeby nasz pułk i wiele innych wojsk, które za nim postępowały, nie naraziły się mieszkańcom i obciążały ich kwaterunkami. Dla powyższych przyczyn w Hanau nad Menem wsiedliśmy w wielkie czółno bez nakrycia, w którem śmiało pomieścić się mogło od 2ch do 3ch kompanij. Ale cóż to była za smutna i powolna przeprawa — jakaż różnica między ówczesną żeglugą, kiedy nie znano jeszcze statków parowych, a obecną? Do uprzyjemnienia podróży wielce się przyczynili towarzyszący nam markietanie i przekupki z Hanau, których się mnóstwo zebrało i popłynęło dla dostarczania nam podczas podróży jadła i napoju.

Bardzo nas ubawiły te Hanauskie przekupki, stare baby i młode nieumiejące ani słowa po polsku ; tymczasem żołnierze chcący kupować znowu ich zrozumieć nie mogli, gdyż takowe tylko po niemiecku mówiły.

Wesołe te sceny trwały bez przerwy aż do Moguncyi, gdzie wylądowaliśmy. Przy końcu masztu naszej łódki była przymocowaną wielka lina, której dwa końce były tak długie, że sięgały brzegu. Do każdego końca téj liny był zaprzężony stary koń, w taki sposób, żeby jeden za drugim mógł iść po brzegu, aby 'łódkę przyciągnąć. Za temi końmi szedł poganiacz z biczem, którym popędzał szkapy, aby lepiej ciągnęły Przestrzeń nad brzegiem była miejscami szerszą, lub węższą, lina., którą konie ciągnęły, zaczepiała się coraz o krzak lub drzewo, które stało na brzegu; dość więc pracy musieli poświęcić ci ludzie, aby liny odczepić i znowu czółno w bieg wprowadzić. Jeżeli biedne szkapy za silnie pociągnęły, natenczas lina pękała, a one albo wpadały w wodę lub z całą siłą swego ciężaru w piasku utykały.

Podobnego rodzaju wydarzenia spowodowały przy téj i tak już wesołej przeprawie nowe śmiechy i żarty, co wstrzymywało nas od prędszego wylądowania. Rano o świcie odbiliśmy od brzegów Hanau a dopiero późno po zachodzie słońca stanęliśmy we Frankfurcie.

Żołnierze otrzymali należną żywność, lecz noc spędzili na łódkach. (Następnego dnia zdjęto kotwicę, podróż dalsza z biegiem Renu odbywała się szybciéj i około Fête du Pont minąwszy Kastel,tegoż samego dnia przed wieczorni stanęliśmy w Moguncyi.

Przed wieczorem stanęliśmy w Moguncyi. Tu wylądowaliśmy pierwszy raz na ziemi francuskiej. Niemcy znikły dla nas na długi czas. Ale ochoczy i wesoły humor żołnierski pozostał i towarzyszył nam stale, gdyż po większej części byli to ludzie młodzi, zdrowi i wytrwali, nie troszczący się wcale o los wojny. Niedostatku dotychczas nie doznali, byli przeto wesołego i swobodnego umysłu.

Mainz czyli Mogunoya jest jednem z najstarożytniejszych miast, istniało bowiem jeszcze za czasów Cesarstwa Rzymskiego. Odznacza się jako warownia zewnętrznemi swojemi fortyfikacjami tak od strony Renu, jak i od lądu. Od czasu swojego ufortyfikowania Moguncya jest głównym punktem pozycyi Renu, czego dowiodły wypadki wojenne w 1793 i 1794 roku. Miasto samo przez się jest bardzo wielkie, posiada ulice widne i szerokie.

Dano nam dzień odpoczynku, w ciągu którego głównóm zajęciem było uporządkowanie oficerów i żołnierzy podług reguły francuzkiej, oraz wypłacenie dziennego żołdu. Właściciele domów dawali tylko kwatery i światło. Otrzymaliśmy z arsenału nową francuzką broń, ładunki, tornistry i czapki z francuzką trójkolorową kokardą.

do Luksemburga, także wielkiej fortecy [Neumünster Abbey]. Piliśmy wszędzie po drodze wino reńskie w dobrym gatunku, chociaż bardzo tanie. Gościńce podobnież jak z tamtej strony Renu wysadzane są. po obu stronach drzewami owocowemi, pomiędzy którymi w znacznej liczbie znajduje się orzechy włoskie. Przy takiej obfitości owoców wyrabiają napój powszechnie tam używany, zwany jabłecznik (le cidre). Nasi żołnierze, zwłaszcza młodzi nie przyzwyczajeni do tego napoju, nie mogli go z początku używać, gdyż ich bardzo osłabiał.

Carignan, również fortecę położoną na górze, w której znajdowało się przeszło 1000 jeńców angielskich.

W Charleville spotkaliśmy starego generała Valence, przeznaczonego nam jako generała dywizji. Był on już podeszły w latach, ale bardzo żywego temperamentu, w roku 1794 był generałem rzeczpospolitej i służył razem z Dumouriez’em. Posiadał on ogromne dobra, między innemi miasto Epernay, gdzie wyrabiają najlepsze wina szampańskie. W tej prawdziwie pięknej okolicy Szampanji staliśmy przez dni 18, poczem udaliśmy się w pochód.

Bez odpoczynku, wśród największej wesołości żołnierzy do Paryża. W stolicy Francyi przepędziliśmy tylko 8 dni a pułk nasz wkwaterowano do koszar położonych przy bulwarze włoskim (Boulevard des Italiens).

Na placu Vendôme odbyliśmy przegląd (Revue) przed cesarzem Napoleonem, następnie zaprowadzono nas do szkoły wojskowej (Ecole militaire), gdzie stała żandarmerja (Gendarmie d’elite).

Dla całego pułku wystawiono objad prawdziwie cesarski, a żandarmerya nam usługiwała. Uczta urządzoną była w kilku salonach, oficerowie naturalnie byli od nas odłączeni i osobno przyjęci. Tak było wszystkiego obficie, że dla podoficerów i żołnierzy podano 12 potraw, mieliśmy przytem najwyborniejszego gatunku wino, smaczne łakocie, czarną kawę z arakiem, nakońeu zaś podano gorące, czerwone wino. Salony były długie, ozdobione po bokach godłami zwycięztwa, to jest różną bronią i rynsztunkami wojennemi, nad któremi sterczały sztandary rozmaitych narodowości, jako to: austryackie, pruskie, ruskie, tureckie, z napisami, w jakich bitwach były zdobyte.

Nie tylko nasz pułk, lecz każdy przechodzący przez Francję do Hiszpanii był tak ugoszczonym. Po tej uroczystości udaliśmy się do swych koszar, a następnego dnia wymaszerowaliśmy.

Opis Paryża pomijam, gdyż mamy takowych wiele, nawet bardzo dokładnie skreślonych, to tylko nadmienię, że na bramie Ś. Marcina (porte du S. Martin) zwrócił moją uwagę symbol mitologiczny przedstawiający cztery konie ciągnące Neptuna na wozie. Symbol ten był przedtem umieszczony na bramie Brandeburskiej w Berlinie, obecnie zabrany i tu umieszczony, zdaje się przekładać teraźniejsze miejsce pobytu nad poprzednie.

Z Wersalu, dawniejszej rezydencyi królów francuzkich, w owym czasie pustego i opuszczonego miasta, pomaszerowaliśmy dalej.

Tours nad Loarą, na której zbudowany jest wspaniały, kamienny most. Tours jest miasto dość wielkie, położone w pięknój, rozkosznej okolicy, obfitującej w przepyszne owoce różnych gatunków. Mieszkańcy przyjęli nas z muzyką, uczęstowali winem i arakiem, a dla oficerów korpusu wydano bal i frej-teatr, gdyż cały pułk miał dzienny odpoczynek.

Przybyliśmy do Chatelreau, miasta znacznego, leżącego również w pięknej okolicy. Obok miasta znajduje się ozdobny park i zwierzyniec, służący mieszkańcom za miejsoe nader przyjemnej rozrywki. Niedaleko parku jest piękny pałac zamieszkiwany niegdyś przez jakąś starożytną, książęcą rodzinę. Całe to księstwo wraz z miastem Poitiers było własnością Maryi Stuart. Chatelreawu jest bardzo zaludnione i pięknie zabudowane, odznacza się zaś tem, że mieszka w nim 4000 nożowników, utrzymujących się z wyrobu scyzoryków, nożyczek i t. p. Jedni wyrabiają ostrza, drudzy trzonki, inni okładki z ozdobami, inni znowu polerują, wyrabiają figury złocone w ogniu i t. d. Wszystkie te wyroby, o wiele przewyższające wyroby fabryk niemieckich, są bardzo delikatnie i gustownie opracowane. Sprzedających wyroby nożownicze znajduje się w mieście paruset, roznoszą oni swój towar pięknie ułożony i rozgatunko- wany w koszach zarzuconych na plecy i przymocowanych szerokim rzemieniem. Handlarze ci rozchodzę się po całej Frań jyi i znani są pod nazwą Les couteliers de Chatelreau. Wychodzą przeciw każdemu obcemu i podróżnemu, zachęcając do kupienia swojego towaru po nader przystępnej cenie, z powodu że fabryk wiele a kupujących mało. Dziwnćm nam się zdawało, że już o pół mili od miasta handlarze ci napastowali nas, naznaczając bardzo nizkie ceny, aby tylko co zbyć, a byli tak natrętni, że towarzyszyli nam aż do miasta. Rozeszli się dopiero wtedy, gdyśmy się rozkwaterowali. Magistrat i mieszkańcy miasta wydali dla oficerów korpusu wielki bal, w którym brali udział oficerowie polskiej gwardyi ułanów. Podczas zabawy oficerów’ wyniesiono do parku wina i wódki dla żołnierzy, muzyka pułkowa musiała popisywać się, wykonywając wyborowe szliiki. Wino wprowadziło wszystkich w dobry humor, tak, że tańczono do rana z pięknemi dziewczętami francuzkieim, po większej części córkami mieszczan. Gdy się już zanadto poświęcono Bachusowi a wesołości trzeba było kres położyć, udano się nadedniem do swoich kwater, zachowując największą, spokojnośe.

Z Tours pomaszerowaliśmy dalej przez Poitiers, położone na górze w cudownój okolicy.

Nazajutrz wymaszerowaliśmy dalej , przechodząc wiele mniej znacznych miast, przybyliśmy nareszcie do Bordeaux nad Garonną. Cały nasz batalion był przewieziony w niewielkich łódkach. Bordeaux, jedno z największych i najznakomitszych miast w całej Francyi, leży przy ujściu Garonny do Oceanu Atlantyckiego. Ga- ronna, rzeka wypływająca z gór Pyrenejskich, odznacza się swoją szerokością; natenczas nie było jeszcze na niej mostu.' Mnóstwo towarowych okrętów różnych narodowości stoi w porcie, miasto prowadź’ ogromny handel lądowy i morski. Domy trwał e zbudowane, ulice widne i szerokie, nadają miastu miły widok. Żywność, a mianowicie ryby morskie, ostrygi i wino bardzo tanie i w dobrym gatunku. Mnóstwo obszernych winnic i pięknych ogrodów zdobi okolice miasta. Klimat jest tu bardzo łagodny i przyjemny; chłodny wiatr powiewający od strony morza i Pyreneów uśmierza zbyteczne upały. Dla rozrywki mieszkańców znajdują się w mieście dwa teatra. Zostawaliśmy tu przez 4 dni, w ciągu których odłączono z kompanji żołnierzy starszych wiekiem i osłabionych, i uformowano z nich oddział, pozostawiony tutaj na czas wojny. Opuściwszy piękne okolice Bordeaux, pomaszerowaliśmy daléj

Roquefort; ostatnie to miasto leży we właściwej Gaskonji (Les Landes). Nie ma w całej Francyi gruntu tak piaszczystego, jak w okolicy Roquefort. Lasy po większej ' części złożone z drzewa korkowego i kasztanów. Nędzne to miasto oddalone 12--15 mil od stacyi, nie mające zajezdnych domów lub restauracyj ; można zaledwie dostać chleba nacieranego czosnkiem, i to jeszcze dla nas było najlepszem pożywieniem.

Biedny ten kraj przedstawia bardzo smutny widok. Lud nieucywilizowany, język, tak zwany patoia, to jest chłopski, niemiły dla ucha, ubiór ich składa się z białych szarawarów i krótkiego czarnego płaszczyka, co ich czyni nader śmiesznymi. Są to ludzie uparci i nieużyci, skutkiem czego wynikały straszliwe awantury z żołnierzami ; dochodziło nawet do tego, że obie strony porywały za broń. Mieszkańcy nie chcieli przyjmować żołnierzy na kwatery i odmawiali udzielenia posiłku. Z radością opuszczaliśmy te miejsca

W tem mieście godnym widzenia jest urządzony w środku rynku na wzniesieniu kamienny bassen (bassin), z którego wytryska gorąca woda i znowu na powrót odpływa w ziemię. Mieszkańcy mają z tego wielką wygodę, gotują naprędce bez rozniecenia ognia niektóre pokarmy.

Przybyliśmy na koniec do Bajonny, wielkiego miasta otoczonego z dwóch stron rzeką wpadającą do Oceanu Atlantyckiego. Bajonna, miasto bardzo ożywione, prowadzi wielki handel kolonialny. Bawiliśmy tu przez trzy dni i zastaliśmy już dużo wojska, które się zbierało na obszernym placu, umyślnie na ten cel przeznaczonym. Każdy z naszych żołnierzy dostał 60 ładunków i 4 skałki, oraz zaopatrzony był w żywność na dni 9. Niektóre wojska udały się przez Pampelonę do Barcelony, inne przez Pau do Saragossy, my zaś udaliśmy się przez St. Jean de Luis, ostatnie miasto na granicy Francyi, odległe o mil 2 od Bajonny. Miasto leży nad znaczną rzeką Bidassao wypływającą z gór Pyrenejskich i wpadającą bystro do Atlantyku. Mieszkańcy przedstawiają czysty typ Biskajczyków.  Całą więc Francję przemaszerowaliśmy, znajdując kraj ten wysoko ucywilizowanym, pięknie zabudowanym i obfitującym w owoce. Nie zdarzyło się nam spotykać miejsc górzystych, będzie ich za to więcej za Pyrenejami. Dziś ostatnia noc na ziemi francuzkićj, jutro już spać będziemy w Hiszpanji.

Dnia 17 kwietnia pisał Cesarz do marszałka Davout:

"...Pan pojmujesz, że przyjmując Polaków do mojej służby, mam na widoku korzyść Polski. We Francyi mam żołnierzy, ilu mi się tylko podoba. Zgodziłem się nawet, że w umowie, która była za­ warta w tym przedmiocie, zamieszczono zastrzeżenie, że Polacy nie będą wsadzeni na okręty dla służby morskiej lub kolonialnej. Napisz Pan do p. Bourgoing, aby przyspieszył wymarsz tych wojsk i aby nie wysyłano kompanii, mających mniej niż 140 ludzi w komplecie. Nie pragnę tłumu oficerów, lecz korpu­sów, którymi mógłbym się posługiwać."

   Dnia 10 maja 1808 w dniu zawarcia konwencyi Bajońskiej, na mocy której sumy popruskie odstąpione zostały królowi saskiemu, ci sami komisarze zawarli drugą konwencyę, przez którą korpus ośmiotysięczny polski miał przejść na żołd francuski, opuścić kraj i służyć polityce francuskiej.

    Książę Poniatowski proponował marszałkowi Davout, aby korpus ten był wybrany ze wszystkich pułków, a dowództwo dane oficerom nadliczbowym, lecz marszałek nie zgodził się na to, wybrał korpusy już sformowane, mianowicie pułki 4,7 i 9, to jest po jednym z każdej z trzech legii, i dowodzone przez pułkowników, którzy, według słów Davouta «noszą nazwiska znakomite, cieszą się wielkiem poważaniem ze względu na swe majątki i przymioty i którzy nie służyli w le­giach. Marszałek uważał, iż przez taki wybór najlepiej spełni życzenia cesarskie.

Pułk 7-my na rewii, odbytej przez marszałka Davout pod Kaliszem d. 29 lipca 1808, liczył głów 2 465.

pułk 9-ty na rewii pod Łowiczem d. 2 sierpnia liczył 2.351

pułk 4-ty w Warszawie d. 7 sierpnia 2 894 głów.

W dniu 14 sierpnia 1808 batalion 1-szy pułku 9-go przeszedł granicę. Batalion 2-gi pułku 9-go maszerował w odstępie dwóch marszów za pierwszym, następnie pułk 7-my i 4-ty w tym samym porządku. Kompania saperów maszerowała z pułkiem 9-tym, a kompania artyleryi z pułkiem 7-ym.

Przyznać muszę, że Saksonija jest jedną z najpiękniejszych prowincyj Niemiec. Cywilizacya, rolnictwo, nauki, rękodzielnie, fabryki, zakłady górnicze kwitną tu w najwyższym stopniu. Prosty człowiek w tym kraju łagodnością obyczajów i powszechnym  wykształceniem odznacza się od innych mieszkańców Niemiec.

 

Żaden kraj w północnej Europie nie był tak przez nieprzyjacielskie wojska nawiedzany, jak Saksonija. Czyż nie tu prowadzone były: wojna 80cio-letnia, wojny Karola XII, wojna 7mio-letnia, wojny z Napoleonem od 1806 do 1816 roku. Przypisać to głównie należy niekorzystnemu położeniu tego kraju.

Przyznać potrzeba, że w ostatnich czasach najwięiiej Saksonija ucierpiała. Ileż to tysięcy wmjska różnój narodowości przechodziło przez ten kraj i długi czas w nim przebywało. Ci poczciwi, dobroduszni i gościnni mieszkańcy przyjmowali te wojska z całą serdecznością, dając-każdemu opiekę i schronienie bez różnicy narodowości; na gościnność taką tylko Saksończyk zdobyć się może, ponieważ to leży w jego charakterze i zamożności.

Często pół kompanji: oficerowie, podoficerowie i żołnierze byliśmy rozkwaterowani u jednego chłopa; każdy z nas od najniższych do najwyższych był zarówno gościnnie przez tych dobrych ludzi przyjętym.

aż do Torgau, gdzieśmy pierwszy dzień wypoczynku mieli. Kiedyśmy przeszli Elbę, dano mi polecenie zająć się kwaterami dla naszej kompanji. Stamtąd wyruszyliśmy dalej, kierując się na Lipsk.

pamietniki z wojny hiszpanskiej

Nie zdarza się nawet, aby Saksończyk swego przyjaciela, a choćby nieprzyjaciela zdradził lub w czymkolwiek szkodził.

Ojciec opowiada synowi o wojnach i żołnierzach, których za swych czasów przyjmował i ugościł, dając mu zarazem rady, jak się z nimi obchodzić powinien. Zaledwie syn dorósł, wybuchła znowu wojna, naszły znów na fealtsoniję nowe narody, ale Syn wstępując w ślady ojca, zawsze był względem nich gościnnym.

Nasi kołnierze wiedzieli dobrze , gdzie się Saksonija kończy, takiej gościnności nigdzie indziej nie mogliśmy spodziewać się; to też rozstawaliśmy się przejęci wdzięcznością dla tego poczciwego ludu.

Podczas marszu przez Francję żołnierze nasi bardzo często z utęsknieniem wspominali gościnność Saksończyków, gdyż każdy miał dzienny żołd 10 sous, które mu miały na wszystko wystarczyć.

W miastach tych i ich okolicach wiele było osobliwości do widzenia, skorzystaliśmy też z tego i zwiedzili Wartburg pod Eisenach. Komuż nie jest ono znane z historyi, któż nie wie jakich jeńców ukrywało przed nieprzyjaciółmi? Jest tu liczny zbiór rynsztunków z niemieckich dawnych czasów rycerskich. Widok z Wartburga na miasto Eisenach i jego okolice jest prześliczny.

pamietniki z wojny hiszpanskiej

Bardzo nas ubawiły te Hanauskie przekupki, stare baby i młode nieumiejące ani słowa po polsku ; tymczasem żołnierze chcący kupować znowu ich zrozumieć nie mogli, gdyż takowe tylko po niemiecku mówiły. 

Stąd mieliśmy odpłynąć, aby drogę do Moguncyi (Mainz) przez Frankfurt nad Menem odbyć wodą a nie lądem. Stało się to na żądanie miasta Frankfurtu, które miało na uwadze, żeby nasz pułk i wiele innych wojsk, które za nim postępowały, nie naraziły się mieszkańcom i obciążały ich kwaterunkami. Dla powyższych przyczyn w Hanau nad Menem wsiedliśmy w wielkie czółno bez nakrycia, w którem śmiało pomieścić się mogło od 2ch do 3ch kompanij. Ale cóż to była za smutna i powolna przeprawa — jakaż różnica między ówczesną żeglugą, kiedy nie znano jeszcze statków parowych, a obecną? Do uprzyjemnienia podróży wielce się przyczynili towarzyszący nam markietanie i przekupki z Hanau, których się mnóstwo zebrało i popłynęło dla dostarczania nam podczas podróży jadła i napoju.

Bardzo nas ubawiły te Hanauskie przekupki, stare baby i młode nieumiejące ani słowa po polsku ; tymczasem żołnierze chcący kupować znowu ich zrozumieć nie mogli, gdyż takowe tylko po niemiecku mówiły.

Wesołe te sceny trwały bez przerwy aż do Moguncyi, gdzie wylądowaliśmy. Przy końcu masztu naszej łódki była przymocowaną wielka lina, której dwa końce były tak długie, że sięgały brzegu. Do każdego końca téj liny był zaprzężony stary koń, w taki sposób, żeby jeden za drugim mógł iść po brzegu, aby 'łódkę przyciągnąć. Za temi końmi szedł poganiacz z biczem, którym popędzał szkapy, aby lepiej ciągnęły Przestrzeń nad brzegiem była miejscami szerszą, lub węższą, lina., którą konie ciągnęły, zaczepiała się coraz o krzak lub drzewo, które stało na brzegu; dość więc pracy musieli poświęcić ci ludzie, aby liny odczepić i znowu czółno w bieg wprowadzić. Jeżeli biedne szkapy za silnie pociągnęły, natenczas lina pękała, a one albo wpadały w wodę lub z całą siłą swego ciężaru w piasku utykały.

Podobnego rodzaju wydarzenia spowodowały przy téj i tak już wesołej przeprawie nowe śmiechy i żarty, co wstrzymywało nas od prędszego wylądowania. Rano o świcie odbiliśmy od brzegów Hanau a dopiero późno po zachodzie słońca stanęliśmy we Frankfurcie.

Żołnierze otrzymali należną żywność, lecz noc spędzili na łódkach. (Następnego dnia zdjęto kotwicę, podróż dalsza z biegiem Renu odbywała się szybciéj i około Fête du Pont minąwszy Kastel,tegoż samego dnia przed wieczorni stanęliśmy w Moguncyi.

Przed wieczorem stanęliśmy w Moguncyi. Tu wylądowaliśmy pierwszy raz na ziemi francuskiej. Niemcy znikły dla nas na długi czas. Ale ochoczy i wesoły humor żołnierski pozostał i towarzyszył nam stale, gdyż po większej części byli to ludzie młodzi, zdrowi i wytrwali, nie troszczący się wcale o los wojny. Niedostatku dotychczas nie doznali, byli przeto wesołego i swobodnego umysłu.

Mainz czyli Mogunoya jest jednem z najstarożytniejszych miast, istniało bowiem jeszcze za czasów Cesarstwa Rzymskiego. Odznacza się jako warownia zewnętrznemi swojemi fortyfikacjami tak od strony Renu, jak i od lądu. Od czasu swojego ufortyfikowania Moguncya jest głównym punktem pozycyi Renu, czego dowiodły wypadki wojenne w 1793 i 1794 roku. Miasto samo przez się jest bardzo wielkie, posiada ulice widne i szerokie.

Dano nam dzień odpoczynku, w ciągu którego głównóm zajęciem było uporządkowanie oficerów i żołnierzy podług reguły francuzkiej, oraz wypłacenie dziennego żołdu. Właściciele domów dawali tylko kwatery i światło. Otrzymaliśmy z arsenału nową francuzką broń, ładunki, tornistry i czapki z francuzką trójkolorową kokardą.

do Luksemburga, także wielkiej fortecy [Neumünster Abbey]. Piliśmy wszędzie po drodze wino reńskie w dobrym gatunku, chociaż bardzo tanie. Gościńce podobnież jak z tamtej strony Renu wysadzane są. po obu stronach drzewami owocowemi, pomiędzy którymi w znacznej liczbie znajduje się orzechy włoskie. Przy takiej obfitości owoców wyrabiają napój powszechnie tam używany, zwany jabłecznik (le cidre). Nasi żołnierze, zwłaszcza młodzi nie przyzwyczajeni do tego napoju, nie mogli go z początku używać, gdyż ich bardzo osłabiał.

Carignan, również fortecę położoną na górze, w której znajdowało się przeszło 1000 jeńców angielskich.

W Charleville spotkaliśmy starego generała Valence, przeznaczonego nam jako generała dywizji. Był on już podeszły w latach, ale bardzo żywego temperamentu, w roku 1794 był generałem rzeczpospolitej i służył razem z Dumouriez’em. Posiadał on ogromne dobra, między innemi miasto Epernay, gdzie wyrabiają najlepsze wina szampańskie. W tej prawdziwie pięknej okolicy Szampanji staliśmy przez dni 18, poczem udaliśmy się w pochód.

Bez odpoczynku, wśród największej wesołości żołnierzy do Paryża. W stolicy Francyi przepędziliśmy tylko 8 dni a pułk nasz wkwaterowano do koszar położonych przy bulwarze włoskim (Boulevard des Italiens).

Na placu Vendôme odbyliśmy przegląd (Revue) przed cesarzem Napoleonem, następnie zaprowadzono nas do szkoły wojskowej (Ecole militaire), gdzie stała żandarmerja (Gendarmie d’elite).

Dla całego pułku wystawiono objad prawdziwie cesarski, a żandarmerya nam usługiwała. Uczta urządzoną była w kilku salonach, oficerowie naturalnie byli od nas odłączeni i osobno przyjęci. Tak było wszystkiego obficie, że dla podoficerów i żołnierzy podano 12 potraw, mieliśmy przytem najwyborniejszego gatunku wino, smaczne łakocie, czarną kawę z arakiem, nakońeu zaś podano gorące, czerwone wino. Salony były długie, ozdobione po bokach godłami zwycięztwa, to jest różną bronią i rynsztunkami wojennemi, nad któremi sterczały sztandary rozmaitych narodowości, jako to: austryackie, pruskie, ruskie, tureckie, z napisami, w jakich bitwach były zdobyte.

Nie tylko nasz pułk, lecz każdy przechodzący przez Francję do Hiszpanii był tak ugoszczonym. Po tej uroczystości udaliśmy się do swych koszar, a następnego dnia wymaszerowaliśmy.

Opis Paryża pomijam, gdyż mamy takowych wiele, nawet bardzo dokładnie skreślonych, to tylko nadmienię, że na bramie Ś. Marcina (porte du S. Martin) zwrócił moją uwagę symbol mitologiczny przedstawiający cztery konie ciągnące Neptuna na wozie. Symbol ten był przedtem umieszczony na bramie Brandeburskiej w Berlinie, obecnie zabrany i tu umieszczony, zdaje się przekładać teraźniejsze miejsce pobytu nad poprzednie.

Z Wersalu, dawniejszej rezydencyi królów francuzkich, w owym czasie pustego i opuszczonego miasta, pomaszerowaliśmy dalej.

Tours nad Loarą, na której zbudowany jest wspaniały, kamienny most. Tours jest miasto dość wielkie, położone w pięknój, rozkosznej okolicy, obfitującej w przepyszne owoce różnych gatunków. Mieszkańcy przyjęli nas z muzyką, uczęstowali winem i arakiem, a dla oficerów korpusu wydano bal i frej-teatr, gdyż cały pułk miał dzienny odpoczynek.

Przybyliśmy do Chatelreau, miasta znacznego, leżącego również w pięknej okolicy. Obok miasta znajduje się ozdobny park i zwierzyniec, służący mieszkańcom za miejsoe nader przyjemnej rozrywki. Niedaleko parku jest piękny pałac zamieszkiwany niegdyś przez jakąś starożytną, książęcą rodzinę. Całe to księstwo wraz z miastem Poitiers było własnością Maryi Stuart. Chatelreawu jest bardzo zaludnione i pięknie zabudowane, odznacza się zaś tem, że mieszka w nim 4000 nożowników, utrzymujących się z wyrobu scyzoryków, nożyczek i t. p. Jedni wyrabiają ostrza, drudzy trzonki, inni okładki z ozdobami, inni znowu polerują, wyrabiają figury złocone w ogniu i t. d. Wszystkie te wyroby, o wiele przewyższające wyroby fabryk niemieckich, są bardzo delikatnie i gustownie opracowane. Sprzedających wyroby nożownicze znajduje się w mieście paruset, roznoszą oni swój towar pięknie ułożony i rozgatunko- wany w koszach zarzuconych na plecy i przymocowanych szerokim rzemieniem. Handlarze ci rozchodzę się po całej Frań jyi i znani są pod nazwą Les couteliers de Chatelreau. Wychodzą przeciw każdemu obcemu i podróżnemu, zachęcając do kupienia swojego towaru po nader przystępnej cenie, z powodu że fabryk wiele a kupujących mało. Dziwnćm nam się zdawało, że już o pół mili od miasta handlarze ci napastowali nas, naznaczając bardzo nizkie ceny, aby tylko co zbyć, a byli tak natrętni, że towarzyszyli nam aż do miasta. Rozeszli się dopiero wtedy, gdyśmy się rozkwaterowali. Magistrat i mieszkańcy miasta wydali dla oficerów korpusu wielki bal, w którym brali udział oficerowie polskiej gwardyi ułanów. Podczas zabawy oficerów’ wyniesiono do parku wina i wódki dla żołnierzy, muzyka pułkowa musiała popisywać się, wykonywając wyborowe szliiki. Wino wprowadziło wszystkich w dobry humor, tak, że tańczono do rana z pięknemi dziewczętami francuzkieim, po większej części córkami mieszczan. Gdy się już zanadto poświęcono Bachusowi a wesołości trzeba było kres położyć, udano się nadedniem do swoich kwater, zachowując największą, spokojnośe.

Z Tours pomaszerowaliśmy dalej przez Poitiers, położone na górze w cudownój okolicy.

Nazajutrz wymaszerowaliśmy dalej , przechodząc wiele mniej znacznych miast, przybyliśmy nareszcie do Bordeaux nad Garonną. Cały nasz batalion był przewieziony w niewielkich łódkach. Bordeaux, jedno z największych i najznakomitszych miast w całej Francyi, leży przy ujściu Garonny do Oceanu Atlantyckiego. Ga- ronna, rzeka wypływająca z gór Pyrenejskich, odznacza się swoją szerokością; natenczas nie było jeszcze na niej mostu.' Mnóstwo towarowych okrętów różnych narodowości stoi w porcie, miasto prowadź’ ogromny handel lądowy i morski. Domy trwał e zbudowane, ulice widne i szerokie, nadają miastu miły widok. Żywność, a mianowicie ryby morskie, ostrygi i wino bardzo tanie i w dobrym gatunku. Mnóstwo obszernych winnic i pięknych ogrodów zdobi okolice miasta. Klimat jest tu bardzo łagodny i przyjemny; chłodny wiatr powiewający od strony morza i Pyreneów uśmierza zbyteczne upały. Dla rozrywki mieszkańców znajdują się w mieście dwa teatra. Zostawaliśmy tu przez 4 dni, w ciągu których odłączono z kompanji żołnierzy starszych wiekiem i osłabionych, i uformowano z nich oddział, pozostawiony tutaj na czas wojny. Opuściwszy piękne okolice Bordeaux, pomaszerowaliśmy daléj

Roquefort; ostatnie to miasto leży we właściwej Gaskonji (Les Landes). Nie ma w całej Francyi gruntu tak piaszczystego, jak w okolicy Roquefort. Lasy po większej ' części złożone z drzewa korkowego i kasztanów. Nędzne to miasto oddalone 12--15 mil od stacyi, nie mające zajezdnych domów lub restauracyj ; można zaledwie dostać chleba nacieranego czosnkiem, i to jeszcze dla nas było najlepszem pożywieniem.

Biedny ten kraj przedstawia bardzo smutny widok. Lud nieucywilizowany, język, tak zwany patoia, to jest chłopski, niemiły dla ucha, ubiór ich składa się z białych szarawarów i krótkiego czarnego płaszczyka, co ich czyni nader śmiesznymi. Są to ludzie uparci i nieużyci, skutkiem czego wynikały straszliwe awantury z żołnierzami ; dochodziło nawet do tego, że obie strony porywały za broń. Mieszkańcy nie chcieli przyjmować żołnierzy na kwatery i odmawiali udzielenia posiłku. Z radością opuszczaliśmy te miejsca

W tem mieście godnym widzenia jest urządzony w środku rynku na wzniesieniu kamienny bassen (bassin), z którego wytryska gorąca woda i znowu na powrót odpływa w ziemię. Mieszkańcy mają z tego wielką wygodę, gotują naprędce bez rozniecenia ognia niektóre pokarmy.

Przybyliśmy na koniec do Bajonny, wielkiego miasta otoczonego z dwóch stron rzeką wpadającą do Oceanu Atlantyckiego. Bajonna, miasto bardzo ożywione, prowadzi wielki handel kolonialny. Bawiliśmy tu przez trzy dni i zastaliśmy już dużo wojska, które się zbierało na obszernym placu, umyślnie na ten cel przeznaczonym. Każdy z naszych żołnierzy dostał 60 ładunków i 4 skałki, oraz zaopatrzony był w żywność na dni 9. Niektóre wojska udały się przez Pampelonę do Barcelony, inne przez Pau do Saragossy, my zaś udaliśmy się przez St. Jean de Luis, ostatnie miasto na granicy Francyi, odległe o mil 2 od Bajonny. Miasto leży nad znaczną rzeką Bidassao wypływającą z gór Pyrenejskich i wpadającą bystro do Atlantyku. Mieszkańcy przedstawiają czysty typ Biskajczyków.  Całą więc Francję przemaszerowaliśmy, znajdując kraj ten wysoko ucywilizowanym, pięknie zabudowanym i obfitującym w owoce. Nie zdarzyło się nam spotykać miejsc górzystych, będzie ich za to więcej za Pyrenejami. Dziś ostatnia noc na ziemi francuzkićj, jutro już spać będziemy w Hiszpanji.