Obrona zamku w Fuengiroli 1810

Na podstwie książki Walerego Przyborowskiego, Polacy w Hiszpanii (1808-1812), Warszawa, 1888

Fuengirola, gdy przybył tam w pierwszych dniach października 1810 r. oddział polski, miała zamek napół zrujnowany, stary i całkiem bez dział. Młokosiewicz, który na tę straconą pla­ cówkę otrzymał zaledwie 150 ludzi, miał rozkaz zamek poprawić i w żywność zaopatrzyć.

 

Ledwie atoli się tem zajął, gdy d. 14 października ukazała się na morzu, płynąca od strony Gibraltaru eskadra angielska, złożona z dwóch okrętów liniowych, trzech brygów, czterech szalup kanonierskich i wielu statków przewozowych. Eskadrata zatrzymała się wprost Fuengiroli.

Współcześnie od strony lądu pojawił się od­dział gierylasów hiszpańskich i zabrał 40 sztuk bydła, pasącego się w pobliżu zamku i przezna­ czonego dla załogi. Powstańcy zabili przytem dwóch ludzi, strzegących tego bydła. Młokosiewicz rozgniewany tern wysłał 40 ludzi pod do­ wództwem porucznika Ubysza, ażeby bydło ode­brał i powstańców rozpędził, gdy jednak postrzegł, ze na wzgórkach otaczających zamek ukazuje się piechota angielska, kazał mu się cofać do twierdzy.

Wkrótce pod zamkiem ukazał się parlamen­ tarz angielski, ale Młokosiewicz nie chciał nawet z nim mówić. Południe już było i słońce, jak­ kolwiek jesienne, przecież pod tym stopniem szerokości jeograficznej dopiekało mocno. An­glicy rozsypali gęsty łańcuch tyralierów i roz­poczęli dobrze utrzymany ogień karabinowy, podczas gdy eskadra od strony morza biła z dział.

Młokosiewicz, jak wiemy, miał wszystkiego 150 ludzi, dwa działa żelazne, stare, szesnastofuntowe i dwie armatki śpiżowe dwufuntowe. Brakowało mu kanonierów, zwłaszcza, że kanonierowie hiszpańscy, jakich miał, uciekli. Został więc z dzia­łami , ale bez obsługi. Szczęściem w oddziałku znalazło się dwóch żołnierzy, którzy niegdyś słu­żyli w artyleryi rosyjskiej, oraz sierżant Zakrzew­ski, który wkrótce nauczył się obchodzić z arma­tami i strzelał jak stary kanonier.

Ledwie w dwie godziny urządzono się jak można było z arma­tkami , i poczęto pluć ogniem i żelazem na ata­kujących Anglików. Zaraz w początku improwi­zowani artylerzyści polscy tak się spisali, że zatopili Anglikom jednę szalupę.

Ogień z obu stron trwał do ciemnej nocy i walkę przerwała szalona burza, która z rykiem piorunów, błyska­ wicami i ulewnym deszczem pojawiła się nad Fuengirolą. Polacy w stosunku do swych słabych sił, ponieśli bardzo dotkliwe straty; mieli 12 rannych i 3 zabitych; sam Młokosiewicz otrzy­ mał lekki postrzał.

Położenie było bądźcobądź rozpaczliwe, zwła­szcza, że w nocy Anglicy poczęli sypać bateryą sześciodziałową w odległości 150 sążni od zamku. Szczęściem przybyła oblężonym pomoc. Polscy oficerowie pod okiem obcych wodzów, pełnią zawsze surowo i ściśle swe obowiązki, czego w nich nie widzimy, gdy w dwadzieścia lat póniej trzeba było bić się nie już o sławę zdoby­czy, ale o byt własny... 

Porucznik Chełmicki, stojący w Mijas, ze swego wysokiego i dominu jącego na całą okolicę zameczku, dostrzegł zbli­żającą się pod Fuengirolę flotę angielską i o tern zaraz zawiadomił jenerała Sebastianiego w Ma­ladze, i szefa batalionu Bronisza, stojącego o milę od Mijas w Alhaurynie. Przez cały dzień wsłu­chiwał się z niepokojem w huk dział, docho­dzący z Fuengiroli i czekał na rozkaz lub pomoc, czyto z Malagi, czy z Alhaurynu. Gdy jednak nikt się nie zjawił i noc już zapadła, postanowił nie czekać dłużej, ale śpieszyć z tern co miał na pomoc swym współrodakom.

Porucznik Chełmicki, stojący w Mijas, ze swego wysokiego i dominu jącego na całą okolicę zameczku, dostrzegł zbli­żającą się pod Fuengirolę flotę angielską i o tern zaraz zawiadomił jenerała Sebastianiego w Ma­ladze, i szefa batalionu Bronisza, stojącego o milę od Mijas w Alhaurynie. Przez cały dzień wsłu­chiwał się z niepokojem w huk dział, docho­dzący z Fuengiroli i czekał na rozkaz lub pomoc, czyto z Malagi, czy z Alhaurynu. Gdy jednak nikt się nie zjawił i noc już zapadła, postanowił nie czekać dłużej, ale śpieszyć z tern co miał na pomoc swym współrodakom.

Współcześnie, gdy w Fuengiroli gotowano się do upartej obrony ze wzmocnionemi już teraz siłami, pod Mijasem, opuszczonym przez Ghełmickiego, za­szły nowe i niespodziewane wypadki. Gdy bowiem polski porucznik maszerował górskiemi drożynami do Fuengiroli, Anglicy wysłali drogą nad morzem pod Mijas 600 ludzi, dla zajęcia tego stanowiska. Przybyli tu o godz. 6 ej rano, ale zastali już szefa Bronisza z Alhaurynu, który wezwany przez Ghełmickiego wyruszył przed wieczorem, i w nocy zajął opuszczoną przez tego forteczkę. Bronisz miał tylko 200 ludzi i 60 dragonów francuskich z 21-go pułku. Zawiązała się żwawa utarczka z „rakami“, jak zwali nasi zuchy Anglików, z powodu ich czerwonych mun­durów.

Wdzierających się do Mijasu, czwartaki zepchnęli bagnetami i rozbili z kretesem. An­glicy w popłochu cofnęli się. Bronisz został w Mijas, rozdawał ludziom żywność i zdawał się mieć chęć nie ruszania się ztąd nigdzie dalej.

Tymczasem pod Fuengirolą z budzącym się brzaskiem dnia 15 października, rozpoczęła się dalej walka. Ze świeżo zbudowanej w nocy bateryi, Anglicy stare zamczysko obrzucili poci­skami. Odwieczne, napół zrujnowane mury sy­pały się jak piasek; jeden bastyon runął i za­grzebał w swych gruzach dziewięciu żołnierzy. Tu i owdzie wybuchał ogień, który szczęśliwie gaszono.

Młokosiewicz dzielnie odpowiadał i wa­lecznie się bronił. Najbardziej się niepokoił o swe składy prochu, które w braku lepszego schowania mieściły się w pustym pokoju bez drzwi i okien. Paki z prochem okryto mokremi skóram i, ale bądźcobądź dowódca polski drżał, bo gdyby proch się zapalił cały zamek mógł wy­lecieć w powietrze. Anglicy widząc forteczkę na­ pół zrujnowaną od pocisków, wysłali znów parlamentarza, ale Młokosiewicz nie pozwolił mu się nawet zbliżyć pod mury, grożąc, że każe strzelać Rozgniewani tem Anglicy podwoili ogień i jeszcze bardziej zrujnowali mury, których na­wet nie było czem łatać. Garnizon znużony długą i nierówną walką, zmęczony palącem południowem słońcem, tracić począł odwagę.

Chełmicki wyrusza śmiało, łączy się z drago­nami Bronisza, uderza, bierze bateryą bagnetem, 40 żołnierzy i jednego oficera angielskiego do niewoli. Polacy szli z wielką furyą i zmiatali wszystko przed sobą. Chełmicki w pogoni za uciekającymi dostaje się do niewoli, ale swoi w żwawem starciu, w którem bito się kolbami i bagnetami, odbierają swego młodego i mężnego porucznika.

Ale pierwsze to powodzenie nie stanowiło jeszcze zwycięstwa. Jenerał angielski dowodzący tą wyprawą, lord Blayney siedział wtedy, gdy Polacy na bateryą napadli, przy stole. Co żywo rzucił ucztę, zebrał swe wojska, i kolumnami silny na 3 do 4000 ludzi, wyruszył śmiało, dla odebrania bateryi. Polacy przez ten czas odwró­cili zdobyte działa ku Anglikom i powitali ich strasznym, dobrze wymierzonym kartaczowym ogniem, któremu dopomagały, o ile się tylko dało, działka zamkowe. Mimo to Anglicy nie za­chwiali się; szlusując, ponosząc znaczne straty, ze spokojem i zimną krwią dopadli bateryi, zdobyli ją i Polaków z niej zrzucili. Zamieszanie wzmogło się jeszcze bardziej przez wybuch za­ palonego jaszczyka z prochem, przyczem trzech naszych poległo.

Młokosiewicz wściekły, że mu wydarto zwy­cięstwo, formuje nanowo oddziałek Chełmickiego, dołącza doń swą rezerwę ze 40 ludzi i uderza z niepowstrzymaną furyą na prawe skrzydło An­glików. Wreszcie Bronisz nadchodzi i współcze­śnie atakuje prawe skrzydło angielskie z tyłu. Anglicy mieszają się, bronią słabo. Baterya jest znowu w mocy polskiej i oba oddziały Młokosiewicza i Bronisza podają sobie ręce. Podporu­ cznik Lalewicz z oddziału Bronisza zwraca zdo­byte działa na nieprzyjaciela i smaga go kartaczami. Część Anglików wraz ze swym wodzem lordem Blayneyem, odcięta od swoich, dostaje się do niewoli; reszta pierzcha w popłochu na okręty. Do rąk zwycięzców dostają się znaczne zapasy broni i amunicyi.

Teraz Młokosiewicz prowadzi wziętego do niewoli lorda Blayneya do Fuengiroli i tutaj czę­stują go wódką. Anglik wypił, ale w opisie tego epizodu wojny hiszpańskiej, jaki ogłosił drukiem, utrzymywał, że go Młokosiewicz chciał upoić. Tymczasem polski bohater częstował tem co miał.

Eskadra angielska nie przestawała jednak sypać ognia od strony morza na zameczek. Młokosiewicz namówił Blayneya, by ukazał się na murach i dał znak okrętom, żeby zaprzestały ognia. Anglik zgodził się na to. Eskadra ucichła, rozwinęła żagle i odjechała. 

Nazajutrz Bronisz ze swą komendą, zabrawszy jeńców (lorda Blay­ neya, 8 oficerów i przeszło Ż00 żołnierzy), po­ wrócił do Mijasu.

W kilka dni potem, przybył do Fuengiroli jenerał Sebastiani i oglądając za­meczek, podziurawiony teraz jak rzeszoto, dziwił się bohaterstwu polskiemu.

To też obronę Fuengiroli śmiało można po­stawić obok Somosierry, choć ta pierwsza nie cieszyła się takim rozgłosem, bo krwawy ten dramat nie rozgrywa się przed oczami cesarza; nie mniej przeto w rocznikach historyi wojennej polskiej, Fuengirola zajmie piękną kartę i piękny blask rzuca na bohaterstwo polskie.

Fuengirola, gdy przybył tam w pierwszych dniach października 1810 r. oddział polski, miała zamek napół zrujnowany, stary i całkiem bez dział. Młokosiewicz, który na tę straconą pla­ cówkę otrzymał zaledwie 150 ludzi, miał rozkaz zamek poprawić i w żywność zaopatrzyć.

 

Ledwie atoli się tem zajął, gdy d. 14 października ukazała się na morzu, płynąca od strony Gibraltaru eskadra angielska, złożona z dwóch okrętów liniowych, trzech brygów, czterech szalup kanonierskich i wielu statków przewozowych. Eskadrata zatrzymała się wprost Fuengiroli.

Współcześnie od strony lądu pojawił się od­dział gierylasów hiszpańskich i zabrał 40 sztuk bydła, pasącego się w pobliżu zamku i przezna­ czonego dla załogi. Powstańcy zabili przytem dwóch ludzi, strzegących tego bydła. Młokosiewicz rozgniewany tern wysłał 40 ludzi pod do­ wództwem porucznika Ubysza, ażeby bydło ode­brał i powstańców rozpędził, gdy jednak postrzegł, ze na wzgórkach otaczających zamek ukazuje się piechota angielska, kazał mu się cofać do twierdzy.

Wkrótce pod zamkiem ukazał się parlamen­ tarz angielski, ale Młokosiewicz nie chciał nawet z nim mówić. Południe już było i słońce, jak­ kolwiek jesienne, przecież pod tym stopniem szerokości jeograficznej dopiekało mocno. An­glicy rozsypali gęsty łańcuch tyralierów i roz­poczęli dobrze utrzymany ogień karabinowy, podczas gdy eskadra od strony morza biła z dział.

Młokosiewicz, jak wiemy, miał wszystkiego 150 ludzi, dwa działa żelazne, stare, szesnastofuntowe i dwie armatki śpiżowe dwufuntowe. Brakowało mu kanonierów, zwłaszcza, że kanonierowie hiszpańscy, jakich miał, uciekli. Został więc z dzia­łami , ale bez obsługi. Szczęściem w oddziałku znalazło się dwóch żołnierzy, którzy niegdyś słu­żyli w artyleryi rosyjskiej, oraz sierżant Zakrzew­ski, który wkrótce nauczył się obchodzić z arma­tami i strzelał jak stary kanonier.

Ledwie w dwie godziny urządzono się jak można było z arma­tkami , i poczęto pluć ogniem i żelazem na ata­kujących Anglików. Zaraz w początku improwi­zowani artylerzyści polscy tak się spisali, że zatopili Anglikom jednę szalupę.

Ogień z obu stron trwał do ciemnej nocy i walkę przerwała szalona burza, która z rykiem piorunów, błyska­ wicami i ulewnym deszczem pojawiła się nad Fuengirolą. Polacy w stosunku do swych słabych sił, ponieśli bardzo dotkliwe straty; mieli 12 rannych i 3 zabitych; sam Młokosiewicz otrzy­ mał lekki postrzał.

Położenie było bądźcobądź rozpaczliwe, zwła­szcza, że w nocy Anglicy poczęli sypać bateryą sześciodziałową w odległości 150 sążni od zamku. Szczęściem przybyła oblężonym pomoc. Polscy oficerowie pod okiem obcych wodzów, pełnią zawsze surowo i ściśle swe obowiązki, czego w nich nie widzimy, gdy w dwadzieścia lat póniej trzeba było bić się nie już o sławę zdoby­czy, ale o byt własny... 

Porucznik Chełmicki, stojący w Mijas, ze swego wysokiego i dominu jącego na całą okolicę zameczku, dostrzegł zbli­żającą się pod Fuengirolę flotę angielską i o tern zaraz zawiadomił jenerała Sebastianiego w Ma­ladze, i szefa batalionu Bronisza, stojącego o milę od Mijas w Alhaurynie. Przez cały dzień wsłu­chiwał się z niepokojem w huk dział, docho­dzący z Fuengiroli i czekał na rozkaz lub pomoc, czyto z Malagi, czy z Alhaurynu. Gdy jednak nikt się nie zjawił i noc już zapadła, postanowił nie czekać dłużej, ale śpieszyć z tern co miał na pomoc swym współrodakom.

Porucznik Chełmicki, stojący w Mijas, ze swego wysokiego i dominu jącego na całą okolicę zameczku, dostrzegł zbli­żającą się pod Fuengirolę flotę angielską i o tern zaraz zawiadomił jenerała Sebastianiego w Ma­ladze, i szefa batalionu Bronisza, stojącego o milę od Mijas w Alhaurynie. Przez cały dzień wsłu­chiwał się z niepokojem w huk dział, docho­dzący z Fuengiroli i czekał na rozkaz lub pomoc, czyto z Malagi, czy z Alhaurynu. Gdy jednak nikt się nie zjawił i noc już zapadła, postanowił nie czekać dłużej, ale śpieszyć z tern co miał na pomoc swym współrodakom.

Współcześnie, gdy w Fuengiroli gotowano się do upartej obrony ze wzmocnionemi już teraz siłami, pod Mijasem, opuszczonym przez Ghełmickiego, za­szły nowe i niespodziewane wypadki. Gdy bowiem polski porucznik maszerował górskiemi drożynami do Fuengiroli, Anglicy wysłali drogą nad morzem pod Mijas 600 ludzi, dla zajęcia tego stanowiska. Przybyli tu o godz. 6 ej rano, ale zastali już szefa Bronisza z Alhaurynu, który wezwany przez Ghełmickiego wyruszył przed wieczorem, i w nocy zajął opuszczoną przez tego forteczkę. Bronisz miał tylko 200 ludzi i 60 dragonów francuskich z 21-go pułku. Zawiązała się żwawa utarczka z „rakami“, jak zwali nasi zuchy Anglików, z powodu ich czerwonych mun­durów.

Wdzierających się do Mijasu, czwartaki zepchnęli bagnetami i rozbili z kretesem. An­glicy w popłochu cofnęli się. Bronisz został w Mijas, rozdawał ludziom żywność i zdawał się mieć chęć nie ruszania się ztąd nigdzie dalej.

Tymczasem pod Fuengirolą z budzącym się brzaskiem dnia 15 października, rozpoczęła się dalej walka. Ze świeżo zbudowanej w nocy bateryi, Anglicy stare zamczysko obrzucili poci­skami. Odwieczne, napół zrujnowane mury sy­pały się jak piasek; jeden bastyon runął i za­grzebał w swych gruzach dziewięciu żołnierzy. Tu i owdzie wybuchał ogień, który szczęśliwie gaszono.

Młokosiewicz dzielnie odpowiadał i wa­lecznie się bronił. Najbardziej się niepokoił o swe składy prochu, które w braku lepszego schowania mieściły się w pustym pokoju bez drzwi i okien. Paki z prochem okryto mokremi skóram i, ale bądźcobądź dowódca polski drżał, bo gdyby proch się zapalił cały zamek mógł wy­lecieć w powietrze. Anglicy widząc forteczkę na­ pół zrujnowaną od pocisków, wysłali znów parlamentarza, ale Młokosiewicz nie pozwolił mu się nawet zbliżyć pod mury, grożąc, że każe strzelać Rozgniewani tem Anglicy podwoili ogień i jeszcze bardziej zrujnowali mury, których na­wet nie było czem łatać. Garnizon znużony długą i nierówną walką, zmęczony palącem południowem słońcem, tracić począł odwagę.

Chełmicki wyrusza śmiało, łączy się z drago­nami Bronisza, uderza, bierze bateryą bagnetem, 40 żołnierzy i jednego oficera angielskiego do niewoli. Polacy szli z wielką furyą i zmiatali wszystko przed sobą. Chełmicki w pogoni za uciekającymi dostaje się do niewoli, ale swoi w żwawem starciu, w którem bito się kolbami i bagnetami, odbierają swego młodego i mężnego porucznika.

Ale pierwsze to powodzenie nie stanowiło jeszcze zwycięstwa. Jenerał angielski dowodzący tą wyprawą, lord Blayney siedział wtedy, gdy Polacy na bateryą napadli, przy stole. Co żywo rzucił ucztę, zebrał swe wojska, i kolumnami silny na 3 do 4000 ludzi, wyruszył śmiało, dla odebrania bateryi. Polacy przez ten czas odwró­cili zdobyte działa ku Anglikom i powitali ich strasznym, dobrze wymierzonym kartaczowym ogniem, któremu dopomagały, o ile się tylko dało, działka zamkowe. Mimo to Anglicy nie za­chwiali się; szlusując, ponosząc znaczne straty, ze spokojem i zimną krwią dopadli bateryi, zdobyli ją i Polaków z niej zrzucili. Zamieszanie wzmogło się jeszcze bardziej przez wybuch za­ palonego jaszczyka z prochem, przyczem trzech naszych poległo.

Młokosiewicz wściekły, że mu wydarto zwy­cięstwo, formuje nanowo oddziałek Chełmickiego, dołącza doń swą rezerwę ze 40 ludzi i uderza z niepowstrzymaną furyą na prawe skrzydło An­glików. Wreszcie Bronisz nadchodzi i współcze­śnie atakuje prawe skrzydło angielskie z tyłu. Anglicy mieszają się, bronią słabo. Baterya jest znowu w mocy polskiej i oba oddziały Młokosiewicza i Bronisza podają sobie ręce. Podporu­ cznik Lalewicz z oddziału Bronisza zwraca zdo­byte działa na nieprzyjaciela i smaga go kartaczami. Część Anglików wraz ze swym wodzem lordem Blayneyem, odcięta od swoich, dostaje się do niewoli; reszta pierzcha w popłochu na okręty. Do rąk zwycięzców dostają się znaczne zapasy broni i amunicyi.

Teraz Młokosiewicz prowadzi wziętego do niewoli lorda Blayneya do Fuengiroli i tutaj czę­stują go wódką. Anglik wypił, ale w opisie tego epizodu wojny hiszpańskiej, jaki ogłosił drukiem, utrzymywał, że go Młokosiewicz chciał upoić. Tymczasem polski bohater częstował tem co miał.

Eskadra angielska nie przestawała jednak sypać ognia od strony morza na zameczek. Młokosiewicz namówił Blayneya, by ukazał się na murach i dał znak okrętom, żeby zaprzestały ognia. Anglik zgodził się na to. Eskadra ucichła, rozwinęła żagle i odjechała. 

Nazajutrz Bronisz ze swą komendą, zabrawszy jeńców (lorda Blay­ neya, 8 oficerów i przeszło Ż00 żołnierzy), po­ wrócił do Mijasu.

W kilka dni potem, przybył do Fuengiroli jenerał Sebastiani i oglądając za­meczek, podziurawiony teraz jak rzeszoto, dziwił się bohaterstwu polskiemu.

To też obronę Fuengiroli śmiało można po­stawić obok Somosierry, choć ta pierwsza nie cieszyła się takim rozgłosem, bo krwawy ten dramat nie rozgrywa się przed oczami cesarza; nie mniej przeto w rocznikach historyi wojennej polskiej, Fuengirola zajmie piękną kartę i piękny blask rzuca na bohaterstwo polskie.