Podróż morska na Saint Domingue 1803 rok

Wpisy z pamiętników

1 stycznia 1803 r.

Weszliśmy do Genuy w sam dzień Nowego roku 1803.

13 stycznia 1803 r.

We 12 dni później weszła do przystani genueńskiej i rzuciła kotwice eskadra z Brestu przybyła pod komendą kontradmirała Bedout, składająca się z trzech okrętów liniowych, kontradmiralskiego l’Argonaute, Héros i le Fougueux, z fregaty la Vertu i z korwety la Serpente. Te pięć okrętów zajęły się zaraz braniem świeżej wody, dokompletowaniem na długą żeglugę i powiększoną liczbę gąb dostatecznej żywności, a żołnierze nasi układaniem broni w paki, przewożeniem jéj na okręty, w kitlach z szarego płótna, jakie całemu dano regimentowi dla oszczędzenia mundurów w pracach do jakich w ciągu podróży użyci być musieli, zastępując uszczuploną liczbę marynarzy, dla zrobienia im większego miejsca.

3 lutego 1803 r.

Regiment ze swymi oficerami wsiadł na okręty 3 lutego na noc.

4 lutego 1803 r.

Czwartego po południu wypłynął na morze w następującym porządku: najprzód kontradmiralski, na którym był jen. Spital, podpułkownik Zagórski z żoną i trzeci batalion komenderowany przez kapitana Tyson’a w zastępstwie podpułkownika Zawadzkiego, za urlopem we Lwowie pod ówczas znajdującego się. Za nim drugi batalion pod komendą podpułkownika Jasińskiego, a za tym fregata i korweta z resztą ludzi, którzy się na okrętach pomieścić nie mogli, został tylko le Fougueux na którym ja byłem z l-szym batalionem, dla wydobycia z morza kontradmiralskiej kotwicy i wciągnienia jej na swój pokład przysyłając tym końcem linę od niej, ale kotwica tak się zahaczyła o skały w morzu, że użytych sześćdziesiąt grenadyerów pracując przez 2 godziny oderwać jej nie mogło. Zniecierpliwiony kontradmirał, że okręt tak długo stoi na miejscu, daje nam sygnałami rozkaz, zapewne nieprzyjemny – kapitan zostawia wielką szalupę z 60 majtkami i jednym oficerem dla jej wydobywania, a sam wypływa na pełne morze.

Burza już wtedy, która się niespodzianie zerwała, coraz bardziej się wzmagać poczynała i wieczór nadchodził, przyciągano na wierzchołki masztów pozapalane latarnie dla orientowania się, ale je burza pogasiła, a okręta w ciemnościach nocnych zupełnie się pogubiły i rozproszyły. Kapitan okrętu naszego, troskliwy o ludzi których zostawił dla wydobywania kotwicy, staje en panne, to jest: tak nastawiając żagle, że wiatr prąc z równą siłą na wszystkie strony, trzyma okręt na miejscu ; w takiej pozycyi doczekał się przecie owej szalupy, która po największych wysileniach, straciwszy maszt swój złamany i wraz z żaglem w morze porwany, dobiła do okrętu, który dla dania jej znaku, trzymał majtków z latarniami na galeryi głównego masztu – jednego z nieba burza zerwała, spadł na działo, a zgruchotana czaszka w tymże momencie śmierć mu przyniosła – resztę nocy poświęcono na wywindowanie 3-ech szalup na pokład okrętowy, włożenie ich jedna w drugą i przymocowanie do tegoż pokładu.

5 lutego 1803 r.

Za nadejściem dnia, żadnego nie dostrzeżono okrętu, a tak sam jeden pasując się z burzą trwającą 5 dni i nocy, w największem zostawał niebezpieczeństwie rozbicia się o brzegi Sardynii, od której na żaden sposób oddalić się nie mógł, a choć manewrował dolnemi tylko żaglami, gdyż górne wraz z ich masztami na dół ściągnięte zostały, wiatr tak silnie działał, że dwa razy poszarpawszy wielki żagiel zwany grande voile de misene, dopomógł bałwanom okręt zupełnie na bok położyć. W tak strasznem niebezpieczeństwie, i ażeby całkiem przewróconym nie być, kapitan rozkazał uchwycić siekiery, obciąć liny i wszystkie działa z zatopionego boku wpuścić w morze dla dania drugiemu przeciwwagi, ale kiedy już do takiej rzucono się pracy, nadzwyczajnym trafem przyszedł bałwan, który silnem uderzeniem wyprostował go.

6 lutego 1803 r.

Po ustaniu burzy płynęliśmy w takim kierunku, żeśmy zawsze widzieli brzegi Hiszpanii; przed samą Malagą, i kiedyśmy się znajdowali w małej bardzo od niej odległości, nadeszła cisza morska, która nas resztę dnia tego i cały następny na miejscu trzymając, ciekawym Hiszpanom przyjemny mogła sprawić widok, ale nikomu z okrętu nie wolno było wysiąść na ląd, gdyż był rozkaz żadnej z ziemią nie mieć komunikacji. Sonda zanużona w tym miejscu puszczona pokazała 300 sążni głębokości.

12 lutego 1803 r.

Trzeciego dnia wzmógł się lekki wiatr i dozwolił okrętowi wnijść do cieśniny Gibraltarskiej, a że nie był tak silny, ażeby mógł pokonać pęd wód Oceanu wiecznie tamtędy wlewających się do morza Śródziemnego, męczył się przez 5 dni i nocy, aż na koniec 6-go z nadchodzącym silnym wiatrem od wschodu burzą grożącym, wśród ciemności nocnych ryzykując się nawet na niebezpieczeństwo, przebył szczęśliwie tę cieśninę i na Ocean wypłynął.

20 lutego 1803 r.

Przez cały ten czas nie ukazał nam się żaden z okrętów naszej eskadry, tak więc sam jeden płynąc, kapitan był kontent że się uwolnił od rozkazów przykrego dla siebie komendanta – a że okręt jego le Fougueux był jednym z najszybciej płynących w całej marynarce francuskiej, stanąwszy tedy na wysokości wiatrów alizejskich ciągle od wschodu wiejących i pewny dalszej swojej żeglugi, odjętą przez kontradmirała ludziom naszym trzecią część kompletnej żywności przywrócił, nakazując taką samą jaką majtkowie pobierali, nadto wodę kazał dawać na dyskrecyą, której pospolicie udzielano jedne tylko butelkę na 24 godziny.

3 marca 1803 r.

Reszta żeglugi była przyjemną i tak pewną, że dniem wprzódy wyrachowano godzinę o której spostrzeżem Portoricco, toż samo i przylądek Samana już do St. Domingo należący, równie jak i godzinę o której weszliśmy do portu stołecznego miasta Cap Français połowy wyspy do Francji należącej, gdyż druga jej połowa była hiszpańską i miała za stolicę miasto Santo Domingo, ostatnim traktatem cała do Francji należąca, ale nieobjęta w posiadłość dla toczącej się z murzynami wojny.